Miła, Miły,
czytelniczo przemknęłam przez styczeń bez porządku i motywu przewodniego. Przeskakiwałam z krótkiej formy na długą, z literatury wybitnej do średniego lotu, z rzeczy, które czytało się łatwo, bezrefleksyjnie do prozy wymagającej. Rozstrzeliłam się tematycznie, nie prowadziła mnie żadna ścieżka, która łączyłaby te książki w sensowną całość. Z tego chaosu, jak z piany Afrodyta wyłoniły się cztery pozycje, o których dzisiaj napiszę kilka słów. Książki stycznia 2022 – kolejność przypadkowa.

„Pozwólcie pieskom przyjść do mnie” Bolesław Chromry
Bolesława znamy wszyscy jako rysownika. Proste rysunki, charakterystyczna kreska i soczyste komentarze. Jeden z tych twórców, których łatwo zidentyfikować po jednym spojrzeniu na jego prace. Nie znałam go natomiast jako pisarza, a okazuje się, że refleksje nad współczesnym społeczeństwem w dłuższej formie są u niego równie trafne jak te z rysunków. Nie do końca lubię książki o Warszawie i o jej mieszkańcach, o zblazowanym społeczeństwie, które spędza życie na piątkowych imprezach i niedzielnych kacach. O ludziach, którzy szukają reliktów z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych na targach staroci, mieszkając w domach z Ikea. Którzy jako sztukę widzą pewexowy plastik i zapomnieli, jak smakowało życie w ortalionie, na trzepaku, w dziewięćdziesiątym dziewiątym. O ludziach, których życie nie jest jak rosół, ale jak ramen, choć i tak muszą dla smaku doprawić go kreską.
W „Pozwólcie pieskom przyjść do mnie” mamy historię młodego małżeństwa żyjącego jak my wszyscy, czyli na kredyt, mamy przemieszanie samozwańczej wyższej klasy, którą stać na wakacje all inclusive z patologią z Pragi i mamy pieski, a pieski są zawsze spoko. I kiedy zaczynałam czytać tę książkę, to pomyślałam, że jest dobra, ale niekoniecznie będę ją polecać. Teraz zmieniłam zdanie, bo jednak urzekła mnie dosadność tej prozy i odarcie nas – pokolenia Instagrama z nadwyżki lukru.
„Gorzko, gorzko” Joanna Bator
Wisienka literackiego tortu w styczniu. Dawno nie czytałam niczego tak dobrego, jak „Gorzko, gorzko” i jestem przekonana, że ta książka długo jeszcze we mnie będzie rezonować i na pewno pozostanie na mojej półce. A jak wiadomo, książki, do których wiem, że nie wrócę, puszczam wolno w świat. Ta powieść to rodzinna, kobieca saga. Cztery bohaterki i cztery historie. To opowieść między innymi o tym, że mimo odmiennych przeznaczeń, innych okoliczności, jest jakaś powtarzalność losu. Jakieś fatum? Jakieś z góry narzucone przeznaczenie, które odtwarza się w opcji „replay”.
Berta – bohaterka, od której wszystko się zaczyna, jest córką surowego masarza. Ojciec uczy ją fachu, wymagając posłuszeństwa, porządku i wiedzy, w której nie ma miejsca na pomyłki. Jakie będą ostatnie przetwory z mięsa, które Berta sprawi?
Barbara – jej córka – wychowana w przytułku będzie całe życie „nieudałkiem”. Przygarnięta przez bezdzietną parę zmierzy się z brakiem miłości, odrzuceniem, poczuciem bycia wybrakowaną. Dotknie ją przemoc fizyczna i psychiczna. A kiedy dojdzie do tego, że ktoś zagrozi bezpieczeństwu jej wnuczki – pierwszy raz postanowi zrobić porządek, powielając tym samym los swojej matki.
Violetta – córka Barbary – żyjąca głębiej we własnej wyobraźni niż w rzeczywistości będzie miotać się w życiu, szukając spełnienia jak w bajce. Porzucając córkę, wyruszy po to co według niej jej się należy – splendor, bogactwo, miłość jak z romansu.
Kalina – ostatnia z rodu, uwikłana w relację bez przyszłości w pewnym momencie odcina się i szuka swojej historii. Buduje swoją tożsamość ze strzępków życiorysów matki, babki i prababki.
Nie ma tu szczęśliwych zakończeń, choć w moim odczuciu historia Kaliny daje jakąś nadzieję, że łańcuszek fatalnego przeznaczenia może zostać w tym pokoleniu wreszcie zerwany. Są bolesne straty, kobiece rozczarowania, nieobecni mężczyźni i całe mnóstwo niedoskonałości. Są też bardzo dobrze zbudowane postaci bohaterek i z racji objętości książki i tego, że jesteśmy z nimi dość długo, są cechy ich charakterów i pewne zachowania, które zaczną nas w nich irytować. Czytając „Gorzko, gorzko” czułam frustrację obcując z Violettą, totalnie wchodziłam w relację Kaliny z Barbarą, czyli relację wnuczka – babcia i widziałam postać Berty z dokładnie takiej samej perspektywy, jak widziałam moją prababcię. Powieść jest trudna i trzeba być na nią uważnym. Autorka zmienia płynnie rodzaj narracji, co trzyma czytelnika cały czas w napięciu i gotowości na kolejną zmianę. Tę powieść czyta się długo, wolno i bardziej przypomina to literackie delektowanie niż pospieszną konsumpcję.
„Nie jest za późno” Agnieszka Olejnik
Dostałam tę książkę od wydawnictwa chwilę przed planowaną wizytą w szpitalu i zostawiłam ją na ten czas, bo wiedziałam, że moje myśli będą tak mocno odbiegać od jakiejkolwiek lektury i będę w tak wielkim stanie braku skupienia, że nie będę mogła cieszyć się trudną i gęstą literaturą. Potrzebowałam historii, a „Nie jest za późno” mi ją dało. To jedna z tych książek, które nazywam „samoczytającymi”, bo nie wymagają analizowania, nie ma w niej odnośników historycznych i kulturowych. Ale jest historia. I ta historia przeniosła mnie w czasie do moich pierwszych miłości, do czasu kształtowania się jako osoba w społeczeństwie, do czasów liceum i wyboru studiów.
Mimo że nie szukam już w prozie takiej prostoty, bo czuję, że jestem już na to po prostu za stara, choć ładniej by zabrzmiało, gdybym użyła tu słowa „dojrzałość”, to ta książka skutecznie pozwoliła mi odwrócić uwagę od gorzkich wydarzeń życia. O czym jest „Nie jest za późno”? O miłości zalatującej współczesnym mezaliansem, o serii nieporozumień i niedopowiedzeń, które wprowadzają chaos w relację. I o tym, z czym się rzeczywiście w życiu zgadzam, czyli, że nie jest za późno. Na miłość, na wybaczanie, na zmiany, na przyznanie się do błędu.
„Budzenie drzew” Joanna Domańska
Objętościowo ta książka to najskromniejsza pozycja tego miesiąca, ale za to przenosząca mnie ponownie w mój ukochany nurt wiejski, który przecież poniekąd uczynił mnie magistrem. Nie jest to nurt wiejski magiczny i idylliczny. Niektóre wątki odniosły mnie do prozy Tadeusza Nowaka na zasadzie skojarzeń, ale na pewno nie jest to obraz literackiej wsi, jaką kocham, czyli właśnie tej u Nowaka, Myśliwskiego czy Pilota. „Budzenie drzew” w formie jest niezwykle oszczędne, lapidarne. Ładunek emocjonalny tej książki nie jest adekwatny do ram, w jakim go zamknięto.
Powieść koncentruje się na kilkunastu najistotniejszych wydarzeniach rozrzuconych na osi kilkudziesięciu lat. Główna bohaterka powraca do wsi, w której po porzuceniu przez matkę wychowali ją dziadkowie. Babka, oschła i nieprzywykła do okazywania emocji i niestroniący od przemocy dziadek. Kobieta odtwarza losy swoje, swoich dziadków i mieszkańców z okolicy. Tak jak Kalina w „Gorzko, gorzko”, tak tutaj bohaterka też buduje swoją tożsamość, powracając do korzeni i z fragmentów układa swoją historię.
To, co mi się podobało to podkreślanie ciągłej obecności drzew – niemych świadków wydarzeń i postaci drugoplanowe jak mieszkanka wsi przygotowująca smalec z psów, która mocno przypomniała mi postaci kobiece z „Diabłów” Nowaka. Na pewno natomiast nie podobał mi się użyty język ogólnopolski w wypowiedziach babki, który odbierał tej książce koloryt lokalny.
Na koniec dzisiejszego listu o książkach mam jeszcze dwie informacje. Pierwsza to ta, którą umieszczam tu zawsze, czyli:
Jeżeli uważacie, że treści, które przekazuję są tego warte, a dodatkowo wiecie, że nad życie kocham kawę to jako wsparcie możecie mi tę kawę postawić o tu – POSTAW KAWĘ 🙂 Z ustaleń z moją Córką – każda taka kawka to dodatkowy fundusz MARZENIOWY.
O innych książkach poczytacie w TROCHĘ KULTURY.

Druga natomiast to informacja bezpośrednio dla Was 🙂 Jako, że dostałam od Wydawnictwa dwa egzemplarze książki “Nie jest za późno” chętnie oddam je w dobre ręce 🙂 Wystarczy zostawić komentarz: tu lub na Instagramie w którym polecicie mi książkę, która według Was na pewno mi się spodoba 🙂 Proste? Proste! Czas start! Zgłoszenia przyjmuje do 28.02.2022r., a osoby, którym przekażę książki zostaną wybrane w pierwszym tygodniu marca.