Trochę kultury

Czarne liście.

Chciałabym przeczytać tę książkę raz jeszcze. Od nowa. Z innej perspektywy. Nie jako rodowita kielczanka. Nie jako ktoś kto zna w tym mieście niemal każdą kostkę bruku, wierzbę płaczącą i uliczkę, ale jak ktoś z zewnątrz, kto nigdy tu nie był. Chciałabym sprawdzić czy to miasto wydawałoby mi się większe, bardziej tajemnicze, warte poznania? Chciałabym je zobaczyć we własnej wyobraźni tylko na podstawie tego jak pokazują je “Czarne liście”. Utkać je jak wszystkie inne poznane w literaturze, a których nigdy nie widziałam na żywo.

Jest w “Czarnych liściach” historia pogromu kieleckiego, jest historia Julii Pirrote – zapomnianej fotografki z Końskowoli i jest historia współczesnej wykładowczyni, która wychowuje samotnie córkę. Wiele w tej książce wątków z których brałam po łyżeczce wkładając do słoika zbieżnych doświadczeń. Nad wieloma rzeczami zastanawiałam się odświeżając to co zostało mi zakodowane w dzieciństwie. Przeżywałam, wzruszałam się i rozmyślałam. Poniżej trzy krótkie zajawki dotyczące każdej z płaszczyzn powieści.

[Ze względu na to, że blog jeszcze nie wzrósł o wiele recenzji to o innych książkach (i o filmach) możecie poczytać między innymi na moim Instagramie.]

POGROM.

Wydawało mi się, że historia pogromu kieleckiego z 1946 roku jest wgrana w nasze kieleckie DNA. Że każdy przesiąka tym tematem w domu rodzinnym. Okazuje się, że niekoniecznie. Ja o pogromie słyszałam wielokrotnie w opowieściach Babci i jak można się domyślić przyjmowałam te historie jako jedyne słuszne i prawdziwe. Miałam świadomość tego co się wydarzyło i za każdym razem, kiedy szłam ulicą Planty myślałam o tym wracając do zasłyszanych opowieści. Ale czy te historie, które mi wdrukowano były wygładzone i przefiltrowane? Niewątpliwie, bo zawsze mówiło się o nich w formach bezosobowych. Że pogromu dokonano, że Żydów napadnięto i zabito. Nigdy nie mówiło się, że to my, kielczanie, mieszkańcy tego miasta to zrobiliśmy. Bez wątpienia “Czarne liście” uświadomiły mi, że większość ludzi nie zna tej historii. Natomiast ci którzy ją znają dostali je w uformowanej, lepszej wersji. Takiej wersji bez poczucia odpowiedzialności.

JULIA PIRROTE.

Fotografka pochodząca z Końskowoli. Przede wszystkim była fotografką, która robiła zdjęcia reportażowe (m.in. w Marsylii w czasie II wojny światowej oraz w Kielcach tuż po pogromie). Była też autorką portretów wielu znanych artystów takich jak Edith Piaf czy Pablo Picaasso. Maja Wolny uczyniła ją jedną z głównych bohaterek “Czarnych liści”. Słyszałam co nieco o niej dawno temu. Pewnie przy jakichś odwiedzinach w Muzeum przy ul. Planty. Chociaż właściwie poza uczuciem, że kojarzę nazwisko niewiele o niej wiedziałam. Nie będę się rozpisywać o jej karierze i zawiłych perypetiach. Jej życie jest barwną opowieścią, którą bezsprzecznie trzeba samemu prześledzić. W związku z tym odsyłam do strony culture.pl.

WERONIKA CZERNY.

Ten wątek emocjonalnie kosztował mnie najwięcej. Weronika jest samodzielną mamą wychowującą córkę – Laurę, która jest w zbliżonym wieku do Basi. Pewnego dnia dziewczynka zostaje uznana za zaginioną. Wszystkie rozdziały w których narratorką jest Laura doprowadzały mnie do nieprzyjemnego uczucia bezdechu i strachu. Pewnie jak każda matka nie wyobrażam sobie sytuacji, że moje dziecko jest samo, w nieznanym miejscu, pozbawione poczucia bezpieczeństwa. W związku z tym odczuwałam mocno tę macierzyńską bezsilność, choć miałam też wrażenie, że sposób postępowania Weroniki był nie do końca zgodny z moimi przekonaniami.

Na zakończenie opinia Olgi Tokarczuk o “Czarnych liściach”. Z pewnością gdyby nie te słowa to “Czarne liście” jeszcze dzisiaj czekałyby w kolejce do przeczytania.


Ta książka uzmysławia nam, jak głęboko sięgają powiązania naszego życia z życiem innych i jak głęboko przeszłość – znana lub wypierana – wpływa na nasz los. Świetnia opowiedziana historia.

Olga Tokarczuk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.