Wszystko Żyćko

Pełen słoik wspomnień.

Lubię te pierwsze sekundy dnia kiedy ekspres pika i wiem, że zrobiła się już kawa. Przelewam ją do kubka i od razu piję nie zwracając uwagi, że za każdym razem napój parzy mi delikatnie usta. To ciepło i smak rozlewają się po całym ciele. Zamykam oczy, robię wydech. Pierwsza mikro-chwila złapana.

Ktoś kiedyś mi powiedział, że to takie inne, że potrafię cieszyć się z małych rzeczy. Robiłam to wtedy zupełnie nieświadomie nie zwracając na to uwagi. Dzisiaj mam “pełen słoik wspomnień”, pełen album mikro momentów, które trzymam w sobie. Nawet jeśli to co dzieje się na bieżąco nagle się zmieni to to co włożyłam do słoika jest już moje. Już zupełnie świadomie przeżywam te chwile i odkładam je do worka z przyjemnostkami. Z przyjemnostkami zupełnie za darmo.


Jest takie małe wzgórze na którym lubię siadać, kiedy jest ciepło. Nikt tam nie bywa. Często przychodzę tam w sukience, zdejmuję buty i kładę się w nieskoszonej trawie. Nie robię nic więcej. Przykrywam oczy dłonią i bawię się palcami wpuszczając między nie słońce. Trawa faluje na wietrze i łaskocze moją skórę.


Zdarzyła się jakiś czas temu sytuacja, że przyszło mi uprasować męską, białą koszulę. Sprawa dość niecodzienna w życiu singielki. Bez przymusu, tak naturalnie. Nie było to służalcze, nie narzucono mi tego jako obowiązku. Mimo tych wszystkich, powiedzmy “feministycznych” zasad, sprawiło mi dziką przyjemność zwyczajne prasowanie czyjejś koszuli. Po kobiecemu, delikatnie.


Bywają takie poranki, kiedy jeszcze przed budzikiem słyszę z pokoju Basi dźwięk stawianych na podłodze stópek. Wiem, że za chwilę przyspieszą i z rozpędu wskoczą na moje łóżko. Z zamkniętymi oczami uchylam kołdrę i mały, zaspany człowiek wsuwa swoje rozgrzane snem ciałko i przywiera do mnie najmocniej. W półśnie otulam kołdrą, przytulam, gładzę po włosach. Mimo że wiem, że wstawanie będzie tego dnia dużo trudniejsze napawam się tą chwilą do granic możliwości.


Wchodzę w las latem, tuż przed deszczem. Ściółka pachnie słońcem, szyszkami i mchem. Robi się parno, wdychanie powietrza robi się trudniejsze. Nagle zrywa się delikatny wiatr i zaczyna padać. Po kilku minutach krople deszczu przedzierają się przez drzewa i zaczynają schładzać ziemię. Wszystko paruje. Zmienia się zapach. Gęstnieje. Robi się coraz bardziej intensywny. Idę wolno, prowadząc rower. Ubranie zaczyna mi przemakać. Jest gorąco, ale chłodny deszcz i podmuchy wiatru sprawiają, że co chwilę przez moje ciało przechodzi dreszcz. Jestem ja, las i deszcz. Nikogo więcej. Oddycham.


Gdyby nie te małe momenty, gdyby tylko czekać na tu i teraz licząc, że tylko teraz jest szczęście, gdyby nie przeżywanie tych mikromomentów, smakowanie ich – wszystko to byłoby pustką. Wszystko byłoby zawieszone do czasu jakiegoś zrywu. Ciągle byłoby “czekanie”.

A ja bardzo nie chcę czekać. Bardzo nie chcę zawieszenia. Chcę emocji, przeżywania, kolekcjonowania momentów. Chcę wypełniać ten słoik do przelania, do braku możliwości zakręcenia. I choćby wszystko się waliło, odchodziło, zmieniało – mam już wszystko. Niech przychodzi nowe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.