Nie chce mi się dzisiaj zdobywać świata. Nie mam aspiracji na mamę roku. Ani na perfekcyjną panią domu. Na chujową też nie. Nie idę po medale. Nie dostanę world press photo. Nie zmieszczę się w spodnie XS.
Cóż.
Sukces dnia – przeżyłam. Pracę. Czwartek. 23-ego Stycznia. 39 dzień mojego 35 roku życia. Udało się. Zjadłam żelki. Prażynki. Znowu żelki. Przetrwałam dąsanie Barbary, która z niewyspania i zmęczenia postanawiała nie ułatwiać mi popołudnia. No i wreszcie wzięłam prysznic i usiadłam.
Pod tym prysznicem przyszła mi ta myśl, którą napisałam w pierwszym zdaniu. Nie chce mi się dzisiaj zdobywać świata. No i to jest ok. Można tak i nie trzeba się na siebie wściekać, że się nie ma aspiracji, motywacji i ambicji. Jutro może przyjdzie wola walki. A może za tydzień dopiero? Kto to wie.
Słuchałam jak ludzie opowiadają o wyjazdach na wakacje. O miejscach egzotycznych i pięknych. O ludziach innych kultur. O wycieczkach hen, daleko. Wstydziłam się wtedy mówić, że dzień wcześniej odkryłam taką wioseczkę jeżdżąc na rowerze, gdzie był stare dworki z XIX wieku. Było tam magicznie jak w bajce. I widziałam przepiękny zagajnik. No, a innego dnia odkryłam takie przejście przez krzaki którym dochodziło się do zamkniętego, starego ogrodu. Nie mówiłam o tym, bo czyniłam mniejszym moje przeżycia w zderzeniu z tymi wspaniałymi przeżyciami zza siedmiu gór i siedmiu mórz.
Nie zakładałam sukienek, bo przytyłam kilka kilo. Przecież mogłam je nosić tylko jak waga schodziła poniżej 60. Co z tego, że razem z kilogramami odchodziły też moje piersi. Albo krótkie spódniczki i wielkie swetry, które ukryją chłopięcą klatkę piersiową albo dekolty i wielkie spodnie, które zakryją masywne uda. Tak źle, tak niedobrze.
Próbowałam chodzić jak w zegarku, ze ścierą w ręce. Prasować na bieżąco ciuchy, wyjmować wszystkie prania z pralki, myć naczynia od razu po użyciu. Odkurzać trzy razy w tygodniu. Żyć wg schematu: poniedziałek kuchnia, wtorek łazienka, środka pokoje, czwartek pranko, piątek prasowanko. Okna umyte, z podłogi można jeść.
Nie chce mi się. Nie muszę. Mówię sobie “daj se Dziewczyno na luz”. Dzisiaj pączki i żelki, jutro dycha biegu i tabata. Balans. Przyzwalaj sobie. Podejdź do lustra i mrugnij sobie oczkiem do siebie. Nie musisz tego robić. Nie musisz dawać rady codziennie. Możesz nie dawać we wtorki i czwartki. Albo poniedziałki, środy, piątki. Jak wolisz.
Nie musisz zdobywać świata codziennie. Mały krok i hop do przodu. A po nim odpocznij. Nie leć na górę bez odpoczynku jeśli nie masz na to siły, a wydaje Ci się, że świat tego od Ciebie oczekuje.
Pozwalam sobie jeść dzisiaj żelki, chociaż nie do końca mi służą. Pozwalam sobie dzisiaj nie zrobić treningu i nie oczekiwać od siebie, że będę mieć rozmiar XS, bo nie będę. Pozwalam sobie nie zrobić dzisiaj treningu i być ziemniakiem pod kołdrą. Pozwalam sobie nie zmyć naczyń, bo mogę to zrobić jutro. Pozwalam sobie się nie zmuszać do niczego.
Świat sobie poczeka. Nie muszę go zdobywać dzisiaj. Ale zdobędę go jutro.